Inicjatywa Lokalna to kolejny fajny w swoim założeniu program, który, podobnie jak BO, został jedynie groteskową atrapą tego, czym był w momencie jego powstania.

Z roku na rok spada ilość” twardych” projektów, ustępując miejsca wszelkiego typu festynom, piknikom i imprezom integracyjnym. Żeby sprawa była jasna – integracja społeczności lokalnej jest ważna, jednak nie powinna być dominująca. Jednym z kryteriów oceny, decydującej o przyznaniu środków z inicjatywy lokalnej jest „Skala oddziaływania i trwałość inicjatywy”. Cóż nie wątpimy, że po pikniku parafialnym można mieć niezapomniane wrażenia, jednak co pozostanie po nim w przestrzeni miejskiej?

Ten stan nie jest raczej winą mieszkańców. Naszym mieszkańcom nie brak kreatywności, zaangażowania ani chęci do pracy.

Przyczyna jest zupełnie inna – urząd miasta od kliku lat postawił na ilość, a nie jakość. Tą samą od 8 lat pulę środków (1 mln) rozdziela na coraz większą ilość projektów. W kolejnych latach liczba dopuszczonych do realizacji projektów wynosiła: 2017 – 65, 2018 – 77, 2019 – 93, 2020 – 117 , (rok 2021 pomijamy z uwagi na Covid i trudności z realizacją projektów), 2022 – 120, 2023 – 139, 2024 – 169.

Tym sposobem mamy taką oto sytuację: projektodawcy otrzymają np. 50% wnioskowanych środków, co niejednokrotnie uniemożliwia realizację projektu w ogóle, zaś projekty „twarde”, często wymagające większych nakładów inwestycyjnych w ogóle się nie załapują, bo nie dałoby się wykonać 169 projektów, a można byłoby jedynie np. tylko 50. To jednak kłóci się z obecną polityką miasta w zakresie inicjatyw lokalnych.

BO od dawna stał się stałym źródłem finansowania jednostek miejskich, teraz staje się nim inicjatywa lokalna, przy czym tu prym wiodą Miejskie Domy Kultury. Jako takie nie mogą składać projektów, więc robią to ich pracownicy lub osoby z nim związane. I tu pojawia się ciekawostka, gdyż inicjatorzy we „wkładzie własnym” podają w projektach np. salę MDK lub sprzęt nagłaśniający należący również do MDK. Rozumiemy, że owa sala i sprzęt są wyłączną własnością projektodawców a nie jednostki finansowej z budżetu miasta. Inaczej byłoby to poświadczeniem nieprawdy, w dodatku legalizowanym przez urzędników weryfikujących taki wniosek. Na marginesie wkład własny ma znaczenie, gdyż od jego wysokości zależy liczba punktów przyznawanych przy ocenie wniosku.

Dla nas absolutnym hitem jest wkład własny w projektach radnej miejskiej Barbary Mańdok. Pani radna to absolutna rekordzistka – do realizacji przyjęto jej 8 projektów na łączną kwotę 42 500 zł! Co jednak ciekawe we wkładzie własnym pojawia się zawsze komputer, laptop, drukarka oraz transport samochodem własnym, przy czy wartość tego wkładu waha się od 8 do 26 000. Im wyższy koszt projektu tym wkład własny nabiera większej wartości. Ale być może to wynik galopującej inflacji.

Pani Mańdok to z resztą nie jedyna radna miejska, która sięga po środki z inicjatywy lokalnej.
Oczywiście radni, to też mieszkańcy Katowic i zgodnie z regulaminem mają do tego prawo. Tylko czy o to właśnie chodziło w inicjatywie lokalnej?