Obowiązującej formuły Budżetu Obywatelskiego nie da się już zreformować. Jest do całkowitego zaorania i zdefiniowania jej na nowo.

Zastanawiamy się po co miasto trwoni środki i czas na kolejne ewaluacje, skoro od lat zgłaszane są przez mieszkańców te same dysfunkcje BO. Urzędnicy czytają, analizują i dalej udają, że problemu nie ma. Jednym z najczęściej powtarzających się postulatów w ankietach ewaluacyjnych jest zakaz składania wniosków przez jednostki miejskie.

Tymczasem jednostki miejskie w ostatnich 5 latach sfinansowały swoje potrzeby ze środków BO na kwotę 𝟮𝟵 𝟲𝟭𝟮 𝟬𝟰𝟲,𝟬𝟬 zł! To oznacza, że jednostki miasta pochłonęły prawie tyle, ile wynoszą łącznie dwie ostatnie edycje BO. Mowa tu zarówno o realizacji remontów, zakupu wyposażenia, jak i finansowaniu zadań, do których te jednostki zostały powołane np. organizacji wydarzeń przez Miejskie Domy Kultury.
Dla jasności- jednostki miejskie nie robią tego samodzielnie. Wnioski składają poprzez pracowników, rodziców (placówki oświatowe) lub wręcz radnych miejskich.

Dlaczego tak się dzieje?

Zacznijmy od rzeczy podstawowej – BO jest wydzieloną częścią budżetu miasta. To nie są jakieś „extra” pieniądze, tylko część miejskiej kasy. Z tą tylko różnicą, że to nie prezydent, nie radni, ale MY – mieszkańcy decydujemy w głosowaniu na co ją wydać.

W przypadku takich miast jak Katowice – miast na prawach powiatu – tworzenie BO jest obligatoryjne i wynika wprost z ustawy o samorządzie. Ustawa określa także jego wysokość – to minimum 0,5% ogólnych wydatków miasta za rok poprzedni.

BO „zabiera” więc część pieniędzy z budżetu miasta, którą prezydent mógłby przeznaczyć np. na sfinansowanie zakupu książek do biblioteki albo na doposażenie szkoły. Choć akurat uszczerbek 0,5 % w całości budżetu to, umówmy się, jest pikuś. Warto też podkreślić, że bez względu na to czy BO jest czy nie, to obowiązkiem miasta jest utrzymywać jednostki, które samo powołało do życia.

Żeby jednak zrekompensować tą „stratę” robi się wszystko, aby jednostki miejskie konkurowały z mieszkańcami o ten kawałek tortu. Wtedy nie trzeba ich dofinansowywać z pozostałej części budżetu i można przeznaczyć ją np. na budowę stadionu dla ukochanego klubu piłkarskiego.
Teraz rozumiecie ten mechanizm?

W tej konkurencji mieszkańcy nie mają szans

W rywalizacji z placówką oświatową czy biblioteką „zwykły mieszkaniec” nie ma szans. Wyobraźcie sobie szkołę, która ma np. 300 uczniów i składa wniosek lokalny. Przemnóżcie liczbę uczniów razy 2 rodziców, 2 dziadków, dodajcie głosy rodzeństwa tych uczniów oraz głosy samych uczniów (prawo głosu mają nawet niemowlaki). Jaki zwykły mieszkaniec jest w stanie dotrzeć ze swoim pomysłem do 1500 lub więcej głosujących? Nawet, gdyby bardzo się starał, ilu będzie w stanie przekonać? Jeśli korzystacie z bibliotek miejskich to wiecie w jak prosty sposób promują one swoje wnioski. Wypożyczając książkę od razu dostajecie karteczkę ze wskazaniem nr wniosku, na który (o co się uprzejmie uprasza) należy oddać głos.

Ilość złożonych przez jednostki miejskie wniosków w tegorocznej edycji BO wywaliła skalę

W wielu dzielnicach ich wartość przewyższa pulę środków przewidzianych na wszystkie projekty lokalne – na Oś. Tysiąclecia ponad dwukrotnie, podobnie jest w Szopienicach-Burowcu. Jeszcze ciekawiej robi się w projektach ogólnomiejskich, gdzie OSP złożyło swój wniosek za prawie pół miliona złotych!

Jak długo będziemy udawać, że wszystko jest ok? Po 10 edycjach BO nadszedł czas na poważną debatę czym jest BO i jak powinien działać, aby „obywatelskim” nie był wyłącznie z nazwy.

Dlaczego uważamy ten proceder za szkodliwy?

Zacznijmy od sprawy podstawowej.
Art. 5a ust.1 Ustawy o samorządzie gminnym wskazuje, że konsultacje w wypadkach przewidzianych ustawą lub innych spraw ważnych dla gminy przeprowadzane są z mieszkańcami gminy. Dalej ustawa mówi, że budżet obywatelski jest ich szczególną formą.
No to gdzie problem, skoro wniosek do BO składa rodzic albo mieszkaniec zatroskany brakiem wydarzeń w MDK?

Najwyższa Izba Kontroli w swoim raporcie „Funkcjonowanie budżetów partycypacyjnych (obywatelskich)” (2019, str.27) dokonała wykładni tego przepisu: „W konsultacjach nie mogą zatem brać udziału podmioty nienależące do kategorii „mieszkańcy gminy”. Za takie należy zaś niewątpliwie uznać osoby prawne, jednostki organizacyjne nieposiadające osobowości prawnej, instytucje publiczne czy zarządy osiedli albo rady sołeckie. Sam fakt, że dany podmiot złożony jest z mieszkańców gminy lub przez nich reprezentowany nie stanowi wystarczającej przesłanki dla przyjęcia odmiennej interpretacji”. Koniec, kropka.

Budżet już dawno nie jest obywatelski

Nie jest, bo włodarze miasta zachęcają jednostki miejskie do zaspokajania ich potrzeby z BO. W obecnej edycji BO jedna ze szkół zgłosiła wniosek dotyczący remontu toalet. Mamy więc pytanie – czy to oznacza, że gdyby nie było BO lub wniosek nie wygrał (co mało prawdopodobne) to dzieci chodzić będą w krzaki za szkołę czy miasto postawi TOI-TOI obok szkoły? Gdzie jest SANEPID? Ale BO jest, więc można spokojnie po niego sięgnąć.

Podobnie jest z bibliotekami. Praktycznie każda filia biblioteki miejskiej złożyła wniosek o zakup książek. Ale zaraz, zaraz…. Przecież w kampanii wyborczej Prezydent Marcin Krupa obiecał, że rocznie będzie kupował 25000 nowości. Szkoda tylko, że nie zaznaczył, iż sfinansujemy ten zakup z BO.

Monopolizacja budżetu obywatelskiego

Placówki oświatowe są największym beneficjentem BO. Na wykresie zilustrowaliśmy wartość projektów oświaty w każdej dzielnicy (tylko w projektach lokalnych). Na Oś.Tysiąclecia pula środków na dzielnicę wynosi 889 181 zł. Placówki oświatowe złożyły wnioski na kwotę 1 899 011,00 zł – ponad dwa razy tyle, ile wynosi cała pula!

Co to oznacza dla „zwykłego” mieszkańca?

Algorytm pozyskiwania głosów przez szkoły, wyjaśniliśmy już powyżej. Jasnym jest, że to projekty szkolne mają największe szanse na wygraną. Wyobraźmy sobie, że pula w dzielnicy X wynosi 500 000 zł. Szkoła w tej dzielnicy złożyła projekt na remont sali gimnastycznej za 270 tyś zł. Szkoła oczywiście wygrywa ilością głosów. W tej samej dzielnicy mieszkaniec złożył projekt remontu ulicy osiedlowej – koszt 300 tyś. zł. Zdobył druga lokatę w liczbie głosów, więc jest w ścisłej czołówce, ale odpada z gry – szkoła zabrała z puli tyle środków, że na jego projekt już nie starczy. Kwoty wymyśliliśmy, ale mechanizm jest rzeczywisty – tak to wygląda w praktyce. To skutecznie zniechęca mieszkańców do jakiejkolwiek aktywności. Im większy projekt chcieliby zrealizować tym gorzej dla nich.
Nie wierzycie? Sprawdźcie na naszym wykresie – średnio połowa zrealizowanych projektów to projekty jednostek miasta.

Szkoły wyczesują konkurencję liczbą głosów i to bez większego wysiłku. Pozostałe środki z puli przypadają na mniejsze, najczęściej nieinwestycyjne projekty.
Akurat oświata nie musi bazować wyłącznie na BO, żeby pozyskać środki. Funkcjonuje kilka programów współfinansowanych przez UE, które pozwalają zakupić nowoczesny sprzęt, stworzyć od podstaw salę do nauki przedmiotu czy zawodu. Tylko z tym jest trochę zachodu – napisać projekt, pilnować wydatków, rozliczyć, złożyć sprawozdania. A tak wystarczy zorganizować zebrania rodziców na tydzień przed głosowaniem. Oddzielną kwestią pozostaje warunek ogólnodostępności tych projektów. Ale tym zajmiemy się w dalszej kolejności.

Bez względu na funkcjonowanie BO, zadaniem miasta jest finansowanie jednostek, które zostały przez nie powołane do życia. To zadaniem prezydenta jest skonstruowanie budżetu miasta, a radnych analiza przedstawionej propozycji i dyskusja nad nią. Jasne, że budżet miasta z gumy nie jest. Kasy mamy tylko tyle ile mamy i nie na wszystko starcza. Dlatego kwestią kluczową jest właściwe ustalenie priorytetów. Można wydać pieniądze na kolejny durny projekt jak #RzekaGłupoty albo przeznaczyć je na zakup tablic mulimedialnych do jednej ze szkół.

Przypomnijmy: projekt sztucznej rzeki w Parku Kościuszki kosztował 147 tyś zł – to równowartość 21 takich tablic (w wersji full wypas) lub zakupu ok. 2 600 książek i to z listy bestsellerów.